wtorek, 19 maja 2015

Głębia pożądania: Rozdział II

   *Kilka dni później*
   Szedłem przez korytarz szkolny, nie śpiesząc się bynajmniej na lekcje. Ludzie się na mnie albo jawnie gapili i mierzyli z ukosa, albo w ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Osobiście wolałem tę pierwszą opcję, zawsze bawiły mnie ich miny, ale w gruncie i tak mi to zwisało.
   Przechodząc koło drzwi męskiej ubikacji, wyczułem jakąś dziwną, ponurą atmosferę w powietrzu. Zwolniłem. Kiedy mój słuch wyłapał stłumiony szloch, stanąłem. Po chwili znalazłem się już w pomieszczeniu, gdzie pomimo szumu puszczonej wody, dźwięki były wyraźniejsze. Nie zakręciłem wody, tylko podszedłem pod jedną z kabin. Zapukałem.
   - Chlip! - Pociągnięcie nosem. - Zajęte! - wyszeptał. Podstawiłem nogę pod drzwi. Metalowy nosek łupnął w drewno, a Lucas to chyba zauważył, bo otworzył drzwi, w tej samej chwili wołając: - Alex!
   Na jego mokrej od łez twarzy pojawiła się ulga, szok i jeszcze większy smutek. Z jego oczu popłynęła świeża porcja łez.
   - Iskierko... - szepnąłem przejęty. Sam się tym zdziwiłem, jednak wszedłem do kabiny i zamknąłem za sobą drzwi. Chłopiec siedział na klozecie. Opadłem przed nim na kolana, przyciągnąłem go do siebie i mocno przytuliłem. Przez najbliższych kilka chwil tuliłem go do siebie, kołysząc w ramionach, pozwalając, by moczył mi koszulkę. Szeptałem mu do ucha uspokajająco. Chciałem, żeby znów się uśmiechnął. - Twoje oczy powinny błyszczeć, ale nie łzami, słońce.
   - Aach!...chlip! Przepraszam cię, za chwilę lekcja. Spóźnisz się przeze mnie. I nie możesz iść w tej koszulce, całą ci ją przemoczyłem! - Zarumienił się.
   - Ciii... No, już. - Pogłaskałem go po włosach. Podciągnąłem swoją koszulkę i wytarłem jego twarz miękkim materiałem. - Nie idę na lekcje. Odwieźć cię do domu? Gdziekolwiek? - Minęło kilka dni i sprowadziłem już swój motor do nowego domu.
   - Gdziekolwiek, proszę... W domu jest tato... nie chcę się z nim teraz widzieć... - powiedział cicho, pociągając nosem.
   - To chodź. Zbieraj się, mały. Przemyj buzię - poleciłem, podnosząc się z klęczek. Obciągnąłem koszulkę z powrotem na biodra, a widząc, że mi się przygląda, zrobiłem to o wiele wolniej niż było potrzeba. Widziałem, że jego wzrok podążył ścieżką czarnych włosków na moim podbrzuszu, znikającej pod paskiem spodni. Zarumienił się jeszcze bardziej. Uśmiechnąłem się lekko na myśl, co sobie mógł wyobrazić. Mi też zrobiło się gorąco.
   Odchrząknąłem, odwróciłem się, otworzyłem drzwi i wypadłem z kabiny. Lucas wyszedł zaraz za mną i podszedł do umywalek. Kiedy przemywał czerwoną, opuchniętą twarz trzęsącymi się dłońmi, ja wyjąłem bluzę z plecaka.
   - Chodź, podejdź - powiedziałem łagodnie. Stanął przede mną, a ja opatuliłem go swoją bluzą, założyłem mu kaptur na głowę i znów przytuliłem.  Przycisnąłem usta do jego głowy, był trochę niższy ode mnie. - Nic nie jest warte twoich łez - szepnąłem. - Chodźmy już, nie ma sensu tu dłużej siedzieć... Chyba, że będziesz wymiotował...? - Odsunąłem się od niego na odległość ramienia, by móc na niego spojrzeć. Wyglądał bardzo uroczo; moja bluza była na niego dużo za duża, a spod kaptura wystawał tylko zadarty nosek, różowe usta i słodki, szpiczasty podbródek.
   - Nie, już mi lepiej. Masz rację, lepiej już chodźmy.
   - Dobrze. Jest już po dzwonku, więc już na pewno nikogo nie spotkamy po drodze.
   Wyszliśmy ze szkolnej toalety i ruszyliśmy ponurym korytarzem. Ktoś już zgasił wszystkie światła, ale dla naszych nadludzkich oczu nie robiło to różnicy. Szliśmy w stronę wyjścia ze szkoły.
   - Och, Alexis! Moje śliczne kochanie! - usłyszałem za sobą. Na dźwięk tego głosu krew w moich żyłach zlodowaciała, podobnie wyraz oczu, ciskających błyskawice, na zastygłej twarzy. Rzucił mi się na szyję, dusząc mnie, więc siłą rzeczy, odwróciłem się w jego stronę. Niespodziewanie sukinsyn wpił się w moje usta, wpychając na siłę ohydny, parchaty jęzor. Odepchnąłem go, aż się zachwiał, ale nie przewrócił. Nie czekałem, aż się pozbiera, tylko od razu ruszyłem do ataku. Zwinąłem dłoń w pięść i walnąłem go w twarz, biorąc szeroki zamach. Coś chrupnęło, ale nie wiedziałem, czy to moja ręka, czy może jego szczęka. To nie miało większego znaczenia. Cholera, nawet nie wiedziałem, jak się ten dupek nazywa.
   - Nie pozwalaj sobie, zuchwała szmato - warknąłem, spluwając na chodnik.
   - Ależ, skarbie! Wybacz mi, może to zbyt szybko, kwiatuszku, ale mam na ciebie tak wielką ochotę! Zresztą nie tylko ja. Dlatego muszę się za ciebie wziąć, zanim zrobią to inni. Kocham cię, zrozum to w końcu!
   - Ile ci zapłacili za ten teatrzyk? - zapytałem, bynajmniej wzruszony jego wywodem.
   - Dlaczego mi nie wierzysz? Skarbeńku, ja się w tobie zakochałem!
   Dostał z liścia. Wtedy dostrzegłem, jak wystraszony Luke przygląda mi się wielkimi oczami. Kaptur zsunął mu się z głowy, a jego twarz była wręcz anemicznie blada, co było ciekawym określeniem jak na wampira. Jedynym kolorem były jego wiśniowe usta i błyszczące, szare oczy. Pomimo jego krwiopijczej istoty, nie czułem do niego odrzucenia. Wręcz przeciwnie, przyciągał mnie. Intrygował.
   - Przepraszam, Lucas... Nie chciałem tego... Broniłem się...
   Wyciągnąłem powoli rękę w jego stronę. Nie cofnął się. Patrzył mi tylko w oczy, jakby szukał w nich potwierdzenia moich słów. Modliłem się, aby było w nich tyle wstydu i skruchy, ile czułem w środku. Nie chciałem, by miał mnie za potwora, którego strach dotknąć, by mu coś nie odwaliło. Chciałem, by czuł się przy mnie bezpiecznie.
    Po całej wieczności niepewności, skinął głową . Chwycił mnie za nadgarstek wyciągniętej ręki, wyjął z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych i zaczął wycierać moją dłoń. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że jest cała we krwi. Jego dotyk był chłodny i delikatny. Kiedy była już czysta, okazało się, że mam zdartą skórę na kostkach. Luke pochylił się i, patrząc mi w oczy, polizał rany. Kiedy poczułem jego język na sobie, stwardniałem już na kamień. Nie dość, że dotychczas przygryzał wargę, a na policzki wstępował mu uroczy rumieniec, to jeszcze teraz to.
   - Proszę, wracaj do zdrowia - powiedział cicho i jeszcze cmoknął wierzch i wnętrze mojej dłoni. Także poczułem ciepło na policzkach. Tak czule się mną zajmował... Od śmierci rodziców, nikt poza Lottym się mną tak nie zajmował. Nikogo to nie obchodziło. Poczułem wzruszenie, więc żeby się nie rozkleić, odpowiedziałem:
   - Dziękuję. Zagoi się jak na psie. - Mrugnąłem go niego.
   Znów mogłem usłyszeć jego śmiech. Chciałbym go pocałować.
   Ale nie zrobię tego.
   Poza tym,  nie mam zamiaru bezcześcić go, mojego słodkiego aniołka, tą szmatą.
   - Już możemy w końcu stąd iść? Za chwilę zajęcia się skoczą i zrobi się tłoczno - powiedziałem.
   Skinął głową, a ja, nie puszczając jego dłoni, pociągnąłem go w stronę parkingu. Dotarłszy do mojej Hani, zatrzymałem się. Wziąłem kask do rąk, oczywiście czarny, pod kolor Hani, której wdzięki pięknie prezentowały się w blasku słońca. Jedną ręką odsunąłem mu z oczu włosy, a później pogłaskałem po policzku. Nie wiedziałem, skąd u mnie takie pokłady delikatności, ale wobec tego chłopaka nawet nieświadomie byłem zdolny do takich gestów. Od samego początku... cieszyłem się, że odnalazłem partnera właśnie w nim, pomimo, że był wampirem. Gdy tylko go wyczuwałem, mój wilk kręcił się pod skórą, drażniąc miękką sierścią, merdając ogonem. Naprawdę, nie chcę go odpychać, ale boję się, by go nie skrzywdzić... Boję się zobaczyć w tych jego pięknych oczach ból, strach, zawód... W końcu to z jego rasą walczę. A raczej jestem po prostu przeciwko wampirom. Jednak nie mogę odsunąć partnerstwa.
   - Coś się stało? Twoje oczy... wydają się smutniejsze niż zazwyczaj.
   Jego głos mnie otrzeźwił. Potrząsnąłem głową, by wrócić do teraźniejszości. Założyłem mu kask. Odwróciłem się przodem do jednośladu i wsiadłem na niego. Lucasowi poleciłem zrobić to samo. Kiedy położył mi ręce na ramionach, roześmiałem się na ten nieśmiały gest.
   - Obejmij mnie najlepiej w pasie i mocno się trzymaj.
   - Szybkie? - zapytał, przytulając się do moich pleców.
   - W miarę - westchnąłem. Jego zapach, ramiona wokół mnie ogłupiały. Przeczesałem i tak już sterczące na wszystkie strony włosy palcami.
   - Więc bądź ostrożny, chyba że nie lubisz swoich żeber - zaśmiał się.
   - Ufasz mi? - zapytałem, odpalając maszynę.
   - Teoretycznie - opowiedział, przekrzykując pomruk silnika. Następne słowa usłyszałem już w głowie. - Pasuje do Ciebie.
   - Co takiego? Hania? Jest wspaniała! - pomyślałem z dumą.
   I ruszyłem. Lucas mocniej się do mnie przytulił, kiedy przez moment pogłaskałem go lewą ręką po dłoniach.
   - Zapomniałem, przepraszam. Chcesz rękawiczki?
   - Nie, ale głaskaj mnie tak, kiedy będziesz mógł.
   - Z przyjemnością - wyrwało mi się, nim zdążyłem zamknąć umysł. Zacisnąłem usta, nagle cały czerwony na twarzy i udałem, że bardziej niż to potrzebne skupiam się na drodze. Poczułem ruch na plecach. Ten mały się ze mnie natrząsał!
   Przez całą drogę, za każdym razem, gdy przyspieszałem, głaskałem go po dłoniach, zaraz po zmianie biegu. Nie przekraczałem osiemdziesiątki, trzymając się resztki rozsądku nawet na prostej, która prowadziła przez las. Nie mogłem dopuścić, aby Lucasowi stała się krzywda, dlatego postanowiłem zmniejszyć ryzyko, pomimo że jestem doskonałym kierowcą.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wybaczcie mi te przerwy, ale teraz postaram się wszystko nadrobić! Wiem, potrzeba wiele cierpliwości i wytrwałości, ale taka już moja "twórczość"... Mam nadzieję, że nie będziecie trzymać do mnie o to urazy... :>

Pozdrawiam wszystkich, którzy czuwają ;)
Oli

poniedziałek, 23 marca 2015

Głębia pożądania: Rozdział I

   Po swojej ucieczce, wróciłem do domu po dwóch dniach spędzonych w lesie. Oczywiście Lotty i cała reszta nowej rodziny szukali mnie. Dziś, schodząc z góry, w celu wyjścia do szkoły, za co byłem wdzięczny, bo nie musiałem siedzieć w domu, ani tłumaczyć się, dlaczego wychodzę, byłem świadkiem postępującej sprzeczki mężczyzn w kuchni. Oparłem się ręką o ścianę i choć nie chciałem podsłuchiwać, w końcu to nie moja sprawa, ale jakoś nie mogłem się od tego oderwać.
   - Nie chciałem, żeby do tego doszło! Zresztą, jak mogłem to przewidzieć?
   - Od samego początku go prowokujesz, nie dajesz mu spokoju, twoje komentarze go wyraźnie dotykają...
   - Skąd możesz wiedzieć, skoro zawsze jest taki chłodny? Nie tylko w stosunku do mnie, ale i do ciebie.
   - Wiem to stąd, że właśnie dlatego taki jest. Gdybyś mu ciągle nie dogryzał...
   - O tak, to jak się zachowuje, co robi, to na pewno moja wina.
   - Przepraszam, nie tak miało to zabrzmieć. - Jego głos stał się bardziej łagodny, gdy mówił do kochanka. - Ja po prostu... chodzi mi o to, że mógłbyś na niego tak nie naskakiwać... To dobry chłopak, teraz buzują mu hormony i czasem nie jest w stanie nad sobą zapanować. Nie chciałem się z tobą kłócić, kochanie, ale chciałem prosić, byś odpuścił mu trochę, może wtedy będzie nam wszystkim łatwiej się przystosować...
   - Kochanie, dobrze wiesz, że się staram. Ja tylko żartowałem, ale on brał to za bardzo do siebie.
   - Wiem, skarbie. I dziękuję, że to rozumiesz.
   Po chwili usłyszałem szelest i cmokanie. Najwidoczniej połączył ich pocałunek.
   Przewróciłem oczami i narobiłem hałasu, idąc butnie z wysoko uniesioną głową. Odgłosom ciężkich stąpnięć ciężkich butów na białych płytkach kuchennych towarzyszył metaliczny brzdęk łańcucha, który z każdym krokiem obijał się o moje udo. Przerwałem ich pocałunek, przeciskając się między nimi a szafkami. Przy okazji rzuciłem w nich zniesmaczonym spojrzeniem i wyszedłem bez słowa przez oszklone drzwi tarasowe.
   Lato jeszcze zupełnie nie przeszło; na dworze na moją twarz padły promienie słońca, a czarne ubranie tym bardziej dało o sobie znać, jakby paląc żywym ogniem. Glany, jak to glany; jak na buty uniwersalnie ocieplane, podkute metalem, zaczęły stapiać się z moimi stopami. Byłem zmuszony pójść do szkoły pieszo, gdyż nie wszystkie jeszcze nasze rzeczy ze starego mieszkania zostały przeniesione. W tym także oczywiście musiał znajdować się mój motor. Od czasu wyjazdu na obóz nie byłem jeszcze w mieszkaniu, a uparłem się, że nie dam nikomu kluczyków do mojego cacuszka. O nie, za bardzo go kochałem.
   Wyjąłem słuchawki z kieszeni, które oczywiście były splątane, więc nawet na nie nie patrząc, doprowadziłem je do porządku, włożyłem je do uszu i podłączyłem do odtwarzacza. Nie cierpiałem chodzić w ciszy, a dźwięczne, ciężkie riffy mnie uspokajały.
   Po piętnastu minutach marszu, wyszedłem z lasu na ścieżkę prowadzącą do miasta. Znałem drogę do szkoły. Ze słuchawkami w uszach szedłem raźno przez miasto. Kilka przecznic przed samą szkołą spojrzałem bardziej w prawo i omal nie stanąłem jak wryty. Po drugiej stronie ulicy stał jakiś chłopak, najwyraźniej na kogoś czekając. Jednak to nie on sam przykuł moją uwagę, ale ten, kto do niego podbiegł. Chłopak miał czarną, zmierzwioną czuprynę, błyszczące szare oczy, ubrany w czarny T-shirt i zwężane czarne dżinsy. Radośnie do niego podbiegł i przywitał go buziakiem.
   - Hej, skarbie - powiedział wyższy z nich i objął Luka w pasie. Po chwili, kiedy ten chciał się odsunąć, powiedział: - Tak za tobą tęskniłem, dawno cię nie widziałem. I jeszcze ten wyjazd pod koniec wakacji... i nie mieliśmy dla siebie czasu. Przepraszam, moje słońce. - Potem przycisnął go bardziej do siebie i wpił się w te piękne usta, a Lucas położył mu ręce na ramionach, lekko zarumieniony.
   - Chodźmy już lepiej, nie chcę się spóźnić - powiedział Mały, gdy się od siebie oderwali.
   - No dobrze. - Wziął go za rękę i ruszyli w stronę szkoły, swobodnie o czymś gawędząc.
   Cała ta akcja, nie wiedzieć czemu, wyprowadziła mnie z równowagi i cały dzień chodziłem rozdrażniony. Warczałem nieświadomie, kiedy cokolwiek mnie zdenerwowało, a ludzie obchodzili mnie szerokim łukiem, obrzucając dziwnymi spojrzeniami. Bardzo dobrze, nie lubię ludzi.
***
   Po całym dniu lekcji, wróciłem do domu. Nie chciałem z nikim rozmawiać, chciałem zamknąć się w pokoju i już nie wychodzić. Rzucić się gdziekolwiek i po prostu zasnąć. Byłem zmęczony tym dniem, a w nocy nie spałem za dobrze.
   Niestety, kiedy tylko przekroczyłem próg, moje plany poszły w piach. W kuchni przywitała mnie cała "rodzinka" - łącznie z mieszkańcami z drugiej strony Stumilowego Lasu. Nie chciałem na nich zwracać za bardzo uwagi i tylko przemknąć niezauważony obok do swojego królestwa, odprowadzany dudnieniem glanów o podłogę, brzęczeniem łańcucha i trzeszczeniem skóry z każdym moim ruchem. Ale wtedy Lotty złapał mnie za ramię i kolejne moje zamiary spaliły na panewce.
   - Nie tak prędko, mój drogi. Po pierwsze, o co chodzi z tym warczeniem w szkole? Nauczyciel zadzwonił i mówił, że nie dało się do ciebie dotrzeć. I co z tą bójką?!
   - Kilka sińców, obić, otarć - nic więcej, niż po koncercie - relacjonowałem beznamiętnie, wzruszając ramionami. Spośród wszystkich wpatrzonych we mnie oczu, najbardziej parzyły te jedne.
   - Dlaczego? - zadał tylko jedno pytanie.
   - Prosił się - prychnąłem. Lotty westchnął zrezygnowany.
   - Erghem - odchrząknął. - Jest jeszcze jedna sprawa. Ale biorąc pod uwagę tę poprzednią, weź ją za konsekwencje swojego zachowania. Od teraz będziesz pomagał przy naprawie quada Luke'a. - Lotty wiedział, że zrobiłby do z przyjemnością, jako że było to jego pasją, więc to taka sama kara jak żadna, jednak nie narzekał. Chętnie spędzi sobie kilka chwil sam na sam z maszynką mechaniczną w garażu, wśród zapachu olejów, benzyny oraz cały upaprany w smarze. - ...Razem z samym zainteresowanym, nauczysz go czegoś. Umówcie się, kiedy weźmiecie się do pracy i kiedy będziecie się spotykać. I, Alex. Panuj nad sobą.
   Przewróciłem oczami, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do pokoju. Słyszałem za sobą ciche stąpnięcia chłopaka. Po chwili znalazłem się w swoim pokoju.
   - Zamknij drzwi - rzuciłem oschle. Rzuciłem torbę gdzieś w kąt, a siebie na łóżko. Spojrzałem na niego. Widziałem, że się na mnie patrzy, jednak nic nie mówił. - Kto to? - zapytałem. Miał niemądrą minę, ale po chwili załapał.
   - Mason.
   - Jesteście parą? - zapytałem bardzo dyskretnie. Na jego pytający wzrok, dodałem: - Na to wyglądało, kiedy wpychał ci swój język do gardła.
   - Ja... - Zaczerwienił się po same rzęsy. - Teoretycznie nie - padła wymijająca odpowiedź.
   - Co to ma znaczyć? - uniosłem brew, opierając się na łokciach.
   - Eee... jakby... nie układa nam się. Chciałem dać sobie z tym spokój, ale on się uparł. Teraz, na wakacje, wyjechał mówi, że za mną tęsknił, ale myślę, że to wymuszone. Po prostu mu głupio, że tak nalegał, a teraz nic z tego nie wyszło. - Mówił, jakby czuł potrzebę wytłumaczenia się przede mną. Może i tak było, a ja, gdzie z reguły było mi wszystko jedno, czułem ulgę. Chłopak nie był szczęśliwy w tym związku. - Ale wcześniej byliśmy przyjaciółmi, teraz też chcę do tego wrócić. Jednak nie zawsze przejście od przyjaźni do "czegoś więcej" jest dobre.
   - Nie chcesz mieć chłopaka? - zapytałem, a moja twarz nie zdradzała żadnych emocji.
   - Nie o to chodzi w związku, żeby mieć chłopaka. Jeśli miałbym mieć chłopaka i nie czuć do niego nic więcej, i tylko go ranić, to wolę już być sam. - Jego oczy stały się smutne. Poklepałem miejsce obok siebie na łóżku, zapraszając go do siebie. Kiedy wdziałem go takiego przygaszonego, samemu robiło mi się jakoś smutno.
   - No, chodź tu, iskierko - powiedziałem, widząc jego zawahanie. Po chwili położył się przy mnie na boku i mi się przyglądał. Odwróciłem się w jego stronę, spojrzałem mu w oczy, a on się uśmiechnął. Wyciągnąłem rękę w stronę jego twarzy i pogłaskałem go po policzku. - Tak lepiej...
   Odległość pomiędzy nami była tak niewielka, że pewnie mógł policzyć tych kilka piegów na moim nosie. Patrzyłam, jak jego wzrok wędruje od mojej rozczochranej grzywki, poprzez oczy - kąciki jego ust lekko się uniosły, na co nie mogłem zapanować nad zachwytem widocznym na twarzy - i powoli w stronę ust. On sam przygryzł swoje
   Moje serce przyspieszyło. W chwili zaćmienia umysłu, znów zapragnąłem pokonać tych kilka bolesnych centymetrów odległości pomiędzy nami i pocałować te malinowe usta. Jednak, zanim zrobiłem cokolwiek, pomiędzy nas wskoczyła mała, blond piszczałka.
   Wtedy jakby otrzeźwiałem.
   Co on ze mną robi?
   I rzuciłem się na małą cholerę z łaskotkami, dokładnie w tym samym momencie, co Luke. Abby zapiszczała, co zwabiło w próg mojego pokoju dorosłych.
   - Co tu się dzieje? Abby, złotko, ciszej - powiedział rozbawiony Jerome. Klęczeliśmy oboje nad piszczałką, łaskocząc ją a ona śmiała się do utraty tchu. Stykaliśmy się ciałami, a nasze ręce co chwilę splatały się ze sobą. Cała nasza trójka była tą zabawą dziecinnie ucieszona. Śmialiśmy się jak dzieci, a czwórka mężczyzn zeszła już na dół, kręcąc nad nami z politowaniem głowami.
   - Aaa! Stalcy juz, stalcy! - piszczała dziewczynka. Kiedy zostawiliśmy ją w spokoju, rzuciliśmy się na siebie.
   Sam już nie pamiętam, kiedy się tak dobrze bawiłem. A Lucas... Cóż, Lucas sprawia, że zapominam o całym świecie. Sprawia, że zapominam nawet o sobie, chociaż tak mało go znam. Oj, coś czuję, że może mnie to zgubić. Słabość do tego chłopaka jest dla mnie niezrozumiała, jednak nie dawała o sobie zapomnieć. Te myśli męczyły mnie przez większość nocy, a potem po prostu odpłynąłem, wdzięczny za chwilę odpoczynku.

środa, 25 lutego 2015

Głębia pożądania Prolog

Tak, wiem, że baaaardzo późno, ale brak weny naprawdę robi swoje :/ Staram się ogarnąć pomysł na to opowiadanie, gdyż chciałam je napisać dłuższe, lecz nie wiem, na ile mi moja wena pozwoli... Ale na razie liczą się chęci.

Bez dalszych wstępów, zapraszam do czytania i komentowania :)
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
   Minął tydzień odkąd zamieszkałem z tatą u Gabe'a. Mimo tego czasu, nadal jakoś nie pałałem sympatią do nowego partnera opiekuna ani też do jego rodziny, która wpada w gości, jak na moje, zdecydowanie zbyt często. W sumie, to poznałem tylko jego brata, który był serio niezłym facetem i wcale nie dziwiłem się, że ten słodki Jerome się z nim spiknął. Poza tym, jakoś zawsze udało mi się zmyć, zanim ta mała gaduła do mnie sięgnęła. Poważnie, tak często musiałem się gdzieś zaszyć na czas całej ich wizyty, że zdążyłem dobrze poznać jakąś tam część okolicy. Cóż, może i oni wszyscy są faktycznie w porządku, ale to mnie jak zwykle coś nie odpowiada?
   Na obozie, z którego przeniosłem się bezpośrednio na to zadupie, nie zwracałem uwagi na ludzi. Byłem tam po to, aby udoskonalić swoją grę, a nie, żeby "zawierać nowe znajomości". Dobrze było mi tak, jak było. Było mi tam dobrze, bo nie musiałem się poświęcać i rozmawiać z innymi; nikt się nie czepiał, kiedy go olałem, a teraz muszę znosić złośliwe komentarze tego całego Gabe'a dwadzieścia cztery na dobę! Szlag mnie chyba strzeli! Jak można być takim upartym?! 
   ***
   Tata zawołał mnie, bym zszedł na dół. Nie miałem ochoty na kolejny wieczór odwiedzin tej pokręconej rodzinki. Ale musiałem mu obiecać, że "będę grzeczny". Teraz musiałem się go słuchać. Zbiegłem po schodach ubrany w czarną koszulkę z jakimś nadrukiem i bojówki tego samego koloru. Do paska z atrapami naboi miałem przyczepiony jeszcze łańcuch, który cicho pobrzękiwał, kiedy szedłem. Na stopach miałem nieodłączne nawet latem, czarne, ciężkie glany. Grzywka opadała mi na czoło, ograniczając w ten sposób pole widzenia. Ciężki łomot sprawił, że sześć par oczu zwróciło się w moją stronę. Moja twarz jak na co dzień przybrała wyraz obojętności. Przeskakiwałem wzrokiem od jednych oczu do drugich, nie szczędząc lodowatego spojrzenia. Na dłużej zatrzymałem się na oczach taty, co przekonało go, że to nie będzie taki łatwy wieczór, jakiego z początku oczekiwał. Wtedy mój wzrok spotkał się z niesamowitymi szarymi, błyszczącymi tęczówkami. Zagapiłem się, potknąłem i nim się obejrzałem, wylądowałem w ramionach posiadacza tych cudownych oczu.
   - Wszystko w porządku? - zapytał szeptem. Dźwięk jego głosu przeszył mnie, powodując dreszcze na całym moim ciele. Podniosłem głowę, a to, co zobaczyłem w tych oczętach omal ponownie nie zwaliło mnie z nóg. Troska i zaniepokojenie rzuciło cień na ich blask. Opuściłem lekko wzrok. Moim oczom ukazała się cała śliczna twarz chłopaka. Prosty, zadarty nieco nosek, blade policzki z delikatnym odcieniem różu, wysokie kości policzkowe, ładnie wykrojone słodkie usta. Nagle zapragnąłem sprawdzić, czy smakują tak samo smacznie, jak wyglądają. Wtedy podniosłem głowę i zobaczyłem, że już nikogo wokół nas nie ma, a po chwili usłyszałem głosy i śmiech na zewnątrz domu.
   Zerwałem się na nogi i delikatnie podniosłem chłopaka z podłogi. Przyglądał mi się zmieszany, kiedy
niosłem go do łazienki, by sprawdzić, czy nie stała mu się krzywda. Nie odezwałem się słowem przez całą drogę na górę. Po wejściu do łazienki przynależącej do "mojego" pokoju, posadziłem go tuż przy umywalce, znów zadziwiająco delikatnie.
   - Coś cię boli? - zapytałem w końcu, kiedy dokładnie oglądałem jego ciało. Zauważyłem kilka siniaków, zapewne pochodzących od moich glanów, na jego smukłych łydkach. Od razu sięgnąłem do szuflady po maść na stłuczenia, po czym wylałem sobie trochę na dłoń. Ostrożnie ująłem jego nogę, po czym powoli wsmarowywałem żel w sińce. Nie rozumiałem tego, ale czułem nieodpartą potrzebę opiekowania się tym chłopakiem. Na oko wydawało mi się, że mógłby być w moim wieku, ewentualnie trochę młodszy. Przypomniałem sobie, że Gabriel wspominał, że jego brat ma syna, lecz niezbyt go słuchałem, toteż nie miałem pojęcia, jak mu na imię czy ile ma lat.
   - Jak masz na imię, mały?
   - Lucas - odpowiedział, patrząc na mnie uważnie. Zerknąłem na niego spod grzywki.
   - Alex. - Uśmiechnąłem się do niego.
   - Wiem. - Patrzył na mnie, jak zaczarowany.
   - Skąd? - zaciekawiłem się. Zapamiętałbym, gdybym go już spotkał.
   - Słyszałem o tobie trochę...
   - Hm, zapewne od Gabe'a - wymamrotałem pod nosem. - E tam, pewnie same bzdury. A co jeszcze słyszałeś?
   - Ee... coś tam, że jesteś małym, butnym, rozkapryszonym nastolatkiem i nie wiadomo, jakim językiem do ciebie mówić... Hm... ale chciałem cię poznać. - Był tak bardzo słodki... - Ssss! - syknął, kiedy nierozważnie trąciłem którąś z jego ran, za które byłem odpowiedzialny.
   - Przepraszam - niewiele zastanawiając się nad tym, co robię, przybliżyłem się do niego pochyliłem i pocałowałem w policzek. I wróciłem do swego zajęcia, pozostawiając Lucasa zarumienionego po same skrzacie uszka. Przy okazji opatrywania, nie omieszkałem oczywiście obejrzeć dokładnie jego smukłych nóg. Przeszło mi przez myśl, jak to by było, gdyby mnie nimi obejmował, kiedy ja...
   - Puk, puuk! - krzyknęła mała piszczałka zza drzwi.
   - Nikogo tutaj nie ma! - warknąłem pod nosem.
   - Daj spokój, to moja siostra - syknął.
   - No właśnie... - powiedziałem już tak, żeby tego nie słyszał, idąc do drzwi, by je otworzyć. Ten tylko parsknął, najwyraźniej czytając z ruchu moich ust.
   - Cześć! Jestem Abby, a ty? - zaświergotała od progu śliczna blondynka, jednak nie była tak ładna rzecz jasna, jak jej starszy brat. Mała sięgała mi prawie do pasa i tryskała energią.
   - Opętany, krwiożerczy Alex. - Spojrzała na mnie wielkimi niebieskimi oczami.
   - Mój blaciszek też jest oplątany - rzekła niemal poważnie. Spojrzałem na Lucasa dokładnie w tym momencie, kiedy Abby poleciała w jego stronę z zamiarem wskoczenia mu na kolana. Z moim refleksem zdążyłem ją złapać, nim zdążyła dobrze się odbić od ziemi.
   - Przykro mi, mała, ale twój braciszek będzie się teraz oszczędzał - powiedziałem stanowczo.
   - Bez przesady, to tylko siniaki... - spojrzałem na niego lodowatym wzrokiem. - Ale to, co usiłowałaś zrobić, z pewnością byłoby bolesne.
   - Pseplasam... - Zrobiła minę smutnego szczeniaczka. Na mnie to nie podziałało, co innego można powiedzieć o Lucasie, który w jedną chwilę zmiękł. Łatwo było się domyślić, że nie raz ta mała w ten sposób owijała sobie brata wokół palca.
   - Oooj... No, już. Chodź do mnie. - Zeskoczył z lady. Ukucnął i wyciągnął ręce do siostry, którą puściłem, by jak torpeda pokonała niewielki dystans dzielący ją od brata. - Ooch! Ab, tak bardzo się stęskniłaś?
   - Maltwiłam się o ciebie! Tato zablał nas na dwól i kazał nie pseskadzać... dopielo telaz pozwolili mi tu psyjść...
   - Skąd wiedziałaś, gdzie nas szukać?
   - Wujek Gabe powiedział, żebym zacęła od tego miejsca.
   Luke podniósł się z kucek, lekko się krzywiąc, lecz wziął siostrę na barana.
   - Może... ja ją wezmę? - Nie byłem przekonany, czy da sobie radę.
   - Poradzę sobie. - Teraz to on nie znosił sprzeciwu. Wyszedł z łazienki na korytarz, skąd schodami zszedł powoli na dół. Trzymałem się tuż za nim, by w razie czego szybko zareagować, ale musiałem przyznać, radził sobie całkiem nieźle. Będąc tuż za nim miałem idealny widok na dwie krągłe półkule, kołyszące się zgrabnie przed moim nosem. Wyszliśmy z domu i znaleźliśmy się wśród dorosłych, co jednak nie było moim marzeniem.
   - Nareszcie! Myśleliśmy już, że postanowiliście tam zrobić swoje dzieci. - Mrugnął do nas Gabe. - Wszyscy widzieliśmy, te wasze nieodrywające się od siebie spojrzenia, choćby świat miał się kończyć.
   Warknąłem na niego ostrzegawczo. Jeszcze chwila, a wywoła wilka, tyle że nie z lasu.
    Lucas odstawił siostrę na ziemię, a ta zaczęła biegać wokół, popiskując raz po raz. Przestałem zwracać na nią uwagę, kiedy chłopak, siadając przy stole, wydał z siebie syczący dźwięk. Już byłem przy nim w pełnej gotowości.
   - W porządku? - Spojrzał na mnie swoimi srebrnymi oczami, a ja poczułem się winny jego krzywdy.
   - Nie umieram. - Uśmiechnął się słabo.
   - Wiecie, już zachowujecie się, jakby Luke był w ciąży - nie odpuszczał.
   - Gabe, skarbie... - próbował zaoponować Lotty.
   - Ja tylko mówię, jak to wygląda, nie oceniam młodego. Po prostu takie daje sygnały - powiedział z udawaną niewinnością. Zatrzepotał rzęsami i już chciał odejść ciągnięty przez partnera, ale to już było za późno. Uniosłem się z siedzenia koło chłopca i gdyby ten nie złapał mnie za nadgarstek rzuciłbym się na niego i wydrapał mu oczy. Wiedziałem, że moje oczy zmieniły swą barwę na płynne złoto, spod uchylonych warg wystają ostre kły, zamiast paznokci pojawiają się pazury, a ręce bardziej pokrywają się ciemnymi, gęstymi włosami. Lotty mówił coś do mnie, lecz ja byłem jak w amoku. Dobrze wiedział, że od teraz pomiędzy mną a Gabrielem rozpoczęła się wojna. Moje szczęki były zaciśnięte, dłonie zwinięte w pieści, ale nadal byłem pierwszy raz tak trzeźwo świadomy dotyku na moim nadgarstku. Chwyciłem się go, jak kotwicy ratunkowej z tego pochłaniającego stanu i powoli wróciłem do normy.
   Po odzyskaniu kontroli, zdołałem spojrzeć na Lucasa i wyszeptać tylko do niego:
   - Przepraszam. - Musnąłem jego policzek opuszkami palców i tyle mnie widzieli.
  Biegłem przez las próbując zrozumieć, co się ze mną stało i uspokoić tym samym mojego wilka. Musiałem zaspokoić współistotę, bo nie mógłbym normalnie funkcjonować z bestią tuż pod skórą. Biegłem więc, ile sił w nogach, gdzie świat szeroki, a droga daleka pod dachem utkanym z gwiazd*. Księżyc prowadził mnie w nieznane, a towarzyszył mi jedynie wiatr i odgłosy nocnych zwierząt. Nocą wszystko wydaje się wyraźniejsze. Uwielbiam noc. Oślepiony nie pamiętam ile biegłem, ale późną nocą padłem zmęczony na skałach jakiegoś wodospadu. Nieważne dla mnie było teraz, gdzie jestem. Będzie czas tym się martwić później. Jedyne, co teraz było ważne, to sen. Nic innego się nie liczyło.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
*Strachy na lachy - Ballada o Tolku Bananie

Pozdrawiam,
Oli ;3

PS Nie wiem, czy wszystko wyszło tak, jak chciałam, jutro to sprawdzę, bo teraz padam na twarz :) 

środa, 31 grudnia 2014

Księżyc na drzewie: Epilog

WSZYSTKIM CZYTELNIKOM ŻYCZĘ SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! OBY WSZYSTKIE WASZE PLANY ZREALIZOWAŁY SIĘ JAK NAJKORZYSTNIEJ. :*

Kocham Was, ale ostatnio brakuje mi coś weny i czasu do pisania. :/

Przepraszam bardzo za opóźnienia!
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
   Kilka gorących dni - i nocy - później przyszedł czas, aby odebrać podopiecznego Lotty'ego z obozu. Bardzo się denerwowałem na ten moment. Wiele słyszałem o łobuzerskim chłopaku, a raczej większość wyczytałem o nim z umysłu partnera. Miałem tremę. Bałem się, jak Alex zareaguje na kolejne, dość raptowne zmiany w ich życiu. Teraz cała nasza trójka musiała poradzić sobie z nową sytuacją.
   Jechaliśmy dużym terenowym samochodem przez rozgrzane letnim słońcem asfaltowe drogi, mknąc w nieznane strony. Nawigacja co jakiś czas odzywała się, wskazując swym cyber-głosem naszą dalszą drogę. Lotty prowadził pojazd bardzo sprawnie. Raz po raz ocierał się dłonią o moje odsłonięte kolano. Miałem na sobie dość krótkie szorty w kolorze khaki oraz czarny, prosty podkoszulek na ramiączkach. Mój kochanek ubrany był w dżinsowe rybaczki i czarną koszulkę z nadrukiem zespołu.
   Zerknąłem na jego śliczną twarz i aż się zagapiłem. Nadal uderzała mnie jego uroda. Blond włosy rozwiane letnim zefirkiem, wesołe, jasne, błyszczące oczęta, usta wykrzywione w przyjemnym uśmiechu, a na ciepłej, złotej skórze igrały promyki tegoż samego koloru.
   - Dlaczego mi się tak przyglądasz, kochanie? - zapytał, nie odrywając uwagi od jezdni.
   - Ja... bo... - westchnąłem. - Jesteś piękny, skarbie - wydukałem.
   Zakręcił w jakąś polną drogę, a jego brwi i czoło były nieco zmarszczone. Zatrzymał wóz.
   Zaniepokoiłem się.
   - Zgubiliśmy się? - zapytałem, gdy wysiadł z samochodu i zaczął okrążać pojazd. Wyjrzałem przez okno właśnie w tym momencie, kiedy otworzył drzwi od mojej strony. Miał dziwną minę, aż pomyślałem, że go zdenerwowałem. Wtedy położył mi jedną rękę na karku, a drugą na biodrze. Przysunął się do mnie i wtedy dostrzegłem całkiem inny błysk w jego oczach, niż chwilę temu, a na różowych ustach wykwitł mu przepiękny, olśniewający wręcz uśmiech.
   - Nie - rzekł tylko tyle.
   I przystąpił do skutecznego powstrzymywania mnie przed dalszym, bezsensownym gadaniem. Obie pary drżących warg spotkało się w tęsknym pocałunku. Nasze ciała natychmiast zareagowały na pieszczoty.
   Po omacku odpiąłem swój pas bezpieczeństwa i nie odrywając się od ust Lotty'ego, wysiadłem, chwytając się jego ciała. Byliśmy podobnej postury, a temperament z nas obu wylewał się jednakowo, także nie raz musieliśmy grać w "Kamień, papier, nożyce", czyja dzisiaj kolej. Niemniej oboje byliśmy raczej uniwersalnymi kochankami. Teraz już wiadomo było, że to Lotty przejmuje dowodzenie. Oparł mnie o samochód plecami, dopóki nie otworzył tylnych drzwi. Z tyłu była kanapa, więc gdy tylko drzwiczki się otworzyły, pchnął mnie do środka, a ja pociągnąłem go za sobą. Czując, że jestem twardy, zacząłem się ocierać o partnera będącego w nie gorszym stanie.
   - Doigrałeś się, kotku - warknął jeszcze gorąco, zanim zanurkował pomiędzy moimi rozsuniętymi udami.
                                                                               ***      
  *Półtora godziny później*
   Siedziałem zarumieniony na fotelu obok kierowcy, Lotty wesoło uśmiechnięty pogwizdywał za kierownicą, a za nami na kanapie, gdzie przeżyliśmy swe płomienne chwile, siedział nieco nadąsany Alex. Był ładnym chłopcem, lecz raczej siedział cicho, a kiedy już się odzywał, był raczej opryskliwy i nie przebierał zbytnio w słowach. 
   - Synu, jak obóz? 
   Odpowiedziało mu tylko niechętne spojrzenie nastolatka. Atmosfera była tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Tylko Lotty zdawał się jej nie zauważać. 
   - No, dobra. O co chodzi? 
   - Erghm! Co to jest, to na suficie nad moją głową?! Oby to nie było...
   Na to jeszcze mocnej spłonąłem. Łudziłem się, że tego nie zauważy... 
   - Synu, wydaje mi się, że ty już powinieneś dobrze wiedzieć, co to takiego. Masz już osiemnaście lat! 
Pha ha ha!  - Mój kochanek nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Do tego nasze miny - moja - zażenowana, Alexa - zniesmaczona - tylko spotęgowały nagły wybuch. 
   - ...Fuj... - powiedział jeszcze zrezygnowany, zanim osunął się na siedzeniu i założył słuchawki na uszy. Popłynęła z nich muzyka tak głośna, że nawet mnie zabolały od tego uszy. Nastolatek zaczął kiwać jeszcze głową do rytmu i zamknął oczy. Przynajmniej wiedziałem, że słucha dobrej muzyki, co wywnioskowałem po nieco stłumionych, dobiegających mnie z tyłu metalowych riffach basu i gitary elektrycznej. Znałem ten kawałek. 
    Spojrzałem na partnera, który wyrwał mnie z moich rozmyślań, kładąc mi dłoń na udzie w geście wsparcia. 
   Powodzenia.
   Dla nas wszystkich, ukochany. 

KONIEC.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jest to oczywiście koniec części II. :) 
Wydaje mi się, że chyba wszyscy są w stanie się domyślić, co mogło być na suficie nad biednym Alexem :D 
Pozdrawiam, 
Oli <33

piątek, 7 listopada 2014

Księżyc na drzewie V

Jeju, bardzo mi przykro, że Was tak ostatnio zaniedbuję, ale ciągle mam coś do zrobienia, cały czas jestem zajęta... A kiedy już wszystko zrobię, po prostu nie mam już siły przepisywać rozdziały na kompa... :/ Ostatnimi czasy jestem bardzo zmęczona i nie wyrabiam się z codziennymi obowiązkami, lecz obiecałam sobie, że w jak najszybszym czasie przejdę na "pracowity tryb" i mam nadzieję, wtedy już będzie z tym wszystkim lepiej. :) Proszę tylko o jeszcze trochę cierpliwości co do mojej osoby oraz pracy. 

Bez dalszych wstępów zapraszam do czytania. Jest to ostatni rozdział tej części trylogii, ale będzie jeszcze Epilog, więc bez obaw! ;) 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
   Po jakimś czasie mury zmysłowej sypialni wypełniały jęki, westchnienia, okrzyki zachwytu. Dźwięki rozchodziły się po ścianach, przyprawiając ciała dwóch mężczyzn o dreszcze przyjemności. Poruszali się w pierwotnym, namiętnym tańcu. Intymne połączenie dodawało im odwagi i pewności siebie. Mięśnie falowały płynnie pod skórą, umysły splatały ze sobą, jakby to była najnaturalniejsza rzecz, do której zostali stworzeni.
   Głębokie, silne, a za razem ostrożne pchnięcia doprowadzały Lotty'ego do utraty zmysłów. Patrzył nad sobą na pogrążoną w ekstazie twarz partnera. W tym momencie czuł się jak wniebowzięty. Partner za każdym razem celnie trafiał w jego prostatę, wywołując z jego ust gorące morze westchnień. Jego namiętny wzrok i szept doprowadzały młodszego mężczyznę do szaleństwa. On sam nie był w gorszym stanie - rozpalony, ledwo powstrzymujący swoje ciało przed zbyt gwałtownymi ruchami.
    Chwilę później obaj zasapani, spoceni, umęczeni i zaspokojeni leżeli nadal ze sobą spleceni w splątanej pościeli. W powietrzu unosił się aromat ich wcześniejszego uniesienia, a pościel nosiła na sobie dumnie niezbite dowody tego zajścia.
   ***
   Nadal z niego nie wychodziłem. Tam, w środku było mi tak przytulnie...
   - Kochanie, możesz już - och! - wyjść - szepnął Night.
   - Hmm, nie wiem, czy mogę. - Przygryzłem płatek jego ucha i pchnąłem w niego jeszcze raz, mocniej, kiedy się tego nie spodziewał, w skutek czego jego ciało przesunęło się gwałtownie w stronę zagłówka. Gdybym szybko nie zamortyzował uderzenia, wplatając palce w złociste kosmyki, mógłby rozbić sobie głowę o karminową ścianę. Oboje zaśmialiśmy się w głos na to wydarzenie, a ja westchnąłem, kiedy ścianki ciasnego tunelu zacisnęły się na mnie jeszcze mocniej niż do tej pory.
   - Oo! Podoba się? - zauważył.
   I zrobił to ponownie.
   - Ach! Mmm... ha... Masz ochotę na kolejną rundkę?
   - Z tobą zawsze - szepnął, po czym nasze usta złączyły się w kolejnym tańcu pobudzającym zmysły. Sięgnąłem pomiędzy naszymi rozgrzanymi ciałami i ścisnąłem jego członek w dłoni. Zacząłem nią szybko poruszać, nadal spijając dźwięki, które z siebie wydawał prosto z jego ust. Och, miał przesłodkie usta!
   - Aaaach! ...Zabijesz mnie.
   - Nigdy. - Cmoknąłem go w te słodkie wargi.
   - To... rób to... szybciej lub mocniej... i kochaj się ze mną!
   - Spokojnie, niecierpliwusku.
   Wtedy złapał mnie za biodra i przycisnął mocniej do siebie. Następnie odepchnął i znów przyciągnął.
   - Nie. Wytrzymam. Dłużej. Ruszaj się!
   W końcu mu uległem. Znów poruszałem biodrami w rytmie, który odnajdywały wszystkie stworzenia; zdawać by się mogło, że był on niczym "pierwotny", zakodowany w naszych genach.
   Patrzyłem prosto w jasne oczy blondyna. Bardzo podobało mi się, jak na mnie reaguje; byłem zachwycony jego zachowaniami wobec mnie. W chwili zapomnienia uświadomiłem sobie, że oboje przeżyliśmy właśnie kolejne niesamowite spełnienie, do którego nas oboje doprowadziłem. Zmęczony opadłem na jego piękne ciało, wcześniej wysuwając się z niego, zapobiegając kolejnej wyczerpującej rundzie.
   Leżeliśmy wtuleni w siebie, odpoczywając, łapiąc oddech. Blondyn trzymał głowę na mojej piersi, jedną nogę miał przerzuconą przez moje, a ręką obejmował mnie za szyję. Jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze, jak mając u boku tego faceta. Wilkołaka. 
   Nagle chłopak podniósł wzrok znad mojej piersi, by na mnie spojrzeć, bo roześmiałem się na głos. Uniósł jedną brew do góry, a jego mina wyrażała milczące pytanie.
   - Wilczy apetyt - wyjaśniłem, krztusząc się niemalże od śmiechu.
   - Niesamowicie szybkie, wampirze - prychnął, unosząc już obie zgrabne brwi. Cmoknął mnie w usta i teraz to on zaśmiał się z mojej prawdopodobnie bezcennej miny. Po chwili jednak spoważniał, patrząc mi w oczy.
   - Co jest?
   - Obóz, na którym jest Alex, kończy się za dwa dni i... będę musiał po niego jechać. Muszę jeszcze znaleźć dom w pobliżu oraz...
   - Hola - westchnąłem, wypuszczając powoli powietrze. - Znalazłeś już dom. Twój dom jest tutaj, przy mnie. Nie pozwolę ci odejść, kiedy nareszcie jesteś. - Widząc, że blondyn chce coś powiedzieć, podniósł dłoń, przerywając mu gestem. - Alex... także może z nami - podkreśliłem - zamieszkać, jeżeli tego zechce. Nie mam ochoty rozdzielać cię z bliskimi. Sam mam brata, a on rodzinę, która do tej pory pomagała mi przetrwać. Nie wiem, jak moje dalsze życie bez nich by wyglądało. - Na koniec uśmiechnąłem się ciepło.
   - Dobrze, skarbie, jednak sądzę, że Alex może mieć spory problem z zaaklimatyzowaniem się w twoim... naszym domu - poprawił się, kiedy wyprostowałem palec wskazujący.
   - Dlaczego on tak nienawidzi wampirów?
   - O tym musi sam zdecydować, czy zechce ci powiedzieć. Przykro mi, ale takie jego prawo, jest dorosły.
   - Dobrze. - Uśmiechnąłem się.
   - To... przedstawisz mi swoją rodzinę?
   - Oczywiście. -  Cieszyłem się, że chce poznać moich bliskich. To mogło znaczyć, że chce ze mną zostać, na co miałem wielką nadzieję. - Miałem ich zaprosić jutro na grilla. Będzie mój brat, jego partner oraz ich dzieci.
   - Mają dzieci? Swoje własne?
   - Tak. Ich syn, Lucas, ma szesnaście lat, a córeczka, Abby, sześć.
   - To całkiem duża różnica wieku.
   - Cóż, dla wampirów to nie ma znaczenia. - Wzruszyłem ramionami. - Później się z nimi skontaktuję.
   - W porządku. - Ziewnął i przeciągnął się leniwie. - A teraz idźmy, proszę, spać. Jestem wyczerpany. Później porozmawiamy - szeptał coraz ciszej.
   - Śpij, mój wilczku - złożyłem delikatny pocałunek na jego głowie.
   - Gabe - mruknął jeszcze sennie i zanim zasnął, szepnął z ustami wykrzywionymi w chytrym uśmiechu: - Nadal cię czuję... Tam w środku, tak głęboko... tak dobrze.
   I zasnął.
   Niech mnie szlag, jeśli nie poczerwieniałem na twarzy i na powrót znów nie stałem się twardy jak skała!
   To będzie długa noc. Będzie ciężko, ech.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję za uwagę. :)
Pozdrawiam,
Oli :3

niedziela, 19 października 2014

Księżyc na drzewie IV

   Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem, ale obudziłem się w ramionach mojego... partnera. Po tym, co usłyszałem, wolałem go tak nie nazywać, ale taka była prawda, której nie zmienię, nawet jeśli bym go nie przyjął. 
   Patrzył na mnie z troską. Wtedy przypomniałem sobie znów dokładnie jego słowa, które wypowiedział do telefonu i dlaczego moje policzki są teraz mokre od łez, a głowa i serce pękają z bólu. Pojedyncza łza znowu spłynęła z moich zmęczonych oczu, ale Lotty szybko ją starł drżącymi ustami. 
   - Ciii...- szepnął mi do ucha, gdy zaszlochałem na jego czułości. - Daj mi to teraz wytłumaczyć - mówił cicho, błagalnym tonem. - Nie dałeś mi szansy i wyciągnąłeś wnioski o przeciwnym znaczeniu do tego, jakimi były w rzeczywistości. 
   Nadal nie chciałem na niego spojrzeć, więc chwycił moją głowę w obie ręce i odwrócił w swoją stronę, szukając mojego wzroku. 
   - Osoba, z którą rozmawiałem przez telefon... - zaczął, ale nie dałem mu dokończyć. 
   - Powiedziałeś temu "Komuś", że go kochasz - wykrztusiłem z siebie zdanie, które wypowiedziane, po raz kolejny zakuło mnie w serce. Patrzyłem na niego, wyczekując zaprzeczenia, ale przecież słyszałem, co powiedział na pożegnanie. 
   - Tak - odezwał się w końcu. - I nie skłamałem. Rozmawiałem z... jakby to powiedzieć... moim synem. - Widząc, że jestem blisko kolejnego ataku histerii, szybko wyjaśnił. - On nie jest moim rodzonym synem. Nigdy z nikim nie byłem aż tak związany. Adoptowałem go kilkanaście lat temu, gdy spotkałem go przemarzniętego i wystraszonego. Zabrałem go do siebie, zaopiekowałem się nim. Jestem mu jedyną bliską osobą. Nie ufa nikomu, oprócz mnie. To wszystko przez to, co go spotkało, kiedy miał ze cztery latka. Ale o tym powinien sam ci opowiedzieć, jeśli będzie chciał... i jeśli ty zachcesz nas w swoim życiu. Teraz, ponieważ jest lato, jest na obozie muzycznym. - Oczy mu błyszczały, kiedy mówił o chłopaku. - Chciałbym, żebyś go poznał. Uwielbia śpiewać, grać i tańczyć. Dawno do mnie nie dzwonił, niedługo jadę go odebrać, bo kolonia się kończy. Bardzo chciałbym, abyś pojechał ze mną. On jest moją rodziną, ty też od teraz nią jesteś, ale nie zostawię Alexa samego. Musisz zrozumieć, że jeżeli chcesz mnie, musisz wziąć mnie "w pakiecie" z synem. Gabrielu, od teraz chcę, aby łączyło nas coś więcej. - Mówiąc ostatnie zdanie, wbijał się wzrokiem w mój. Podniosłem głowę, uklęknąłem przed nim, przyciągnąłem jego głowę do siebie i wpiłem się ustami w jego, niczym dzikie zwierze. Otworzył usta, zapraszając mnie do środka. Wepchnąłem język pomiędzy jego chętne wargi i nasze języki zaczęły namiętny taniec, sprawiając nam obu przyjemność. 
   Och, rany, jaki on jest słodki!
   Zjechał dłońmi po mojej klatce piersiowej, następnie po brzuchu, aż do rantu mojej koszulki. Wsunął ręce pod nią i pogłaskał moją skórę. Szczypał moje sutki, nie odrywając się od moich ust, z których spijał każdy jęk, każde westchnienie przyjemności. 
     - Och, Lotty - szepnąłem mu do ust, nie przerywając kontaktu naszych ciał. 
   Niezgrabnie, nie chcąc się od siebie zbytnio oddalać, wstaliśmy z zimnej podłogi w kuchni. Chwyciłem go za rękę i pobiegłem w stronę schodów, które prowadziły na górę. Nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu będziemy w moim łóżku. Wtem zostałem pchnięty na ścianę. Zatrzymał mnie w połowie schodów. Zacząłem się bać, że "widząc" moje myśli, Lotty nie zechce ich spełnić. Co prawda, mówił, że jesteśmy partnerami i że on to rozumie, lecz może nie być gotowym na takie zbliżenie się cielesne. Przecież znamy się dopiero od kilku godzin, a ja już ciągnę go do łóżka, nie zadając sobie zbędnego trudu, by sprawdzić, co on czuje w tej kwestii. Kierowałem się wyłącznie własnymi żądzami...
   - Przestań tyle myśleć! - skarcił mnie najwyraźniej rozdrażniony. Głupio się poczułem. - Skończ już z tym - już łagodniej starał się doprowadzić mnie do porządku. Tak długo czekałem na kogoś, kto będzie właśnie tak mnie upominał, pomagał pozbyć się niepotrzebnych myśli. Czekałem na kogoś, kto będzie mnie kochał, szanował i wielbił - z wzajemnością. A jeżeli zdoła mnie pokochać takiego, jakim jestem, to i ja będę w stanie go pokochać. Głęboko w to wierzę. Ktoś, komu będzie zależeć na mnie tak samo, jak mnie na nim. Byłbym szczęśliwy, mogąc dzielić moje życie z kimś takim. Cóż może być większym powodem do dumy, niż świadomość, że masz przy sobie kogoś, kto, mimo wszystko zostanie z tobą do końca świata, czy tego chcesz, czy nie? Uważam, że jest to najważniejszą rzeczą, do której dążę. Moim marzeniem od zawsze było "być czyimś marzeniem".
   - Gabrielu... - wyszeptał już mocno wzruszony Night. - Na pewno będziemy mogli przeżyć ze sobą wspaniałe życie, a los wiedział jak nas sparować, mając takie same marzenia, żyjąc tymi samymi pragnieniami. Naprawdę, nie wiem, jak bez ciebie żyć, a życie z tobą byłoby największym zaszczytem. Nie zasługuję na to, ale ciągle i zawsze będę się starał, by i tobie żyło się ze mną dobrze. Czeka nas wieczne szczęście. Obiecuję ci to. Obiecuję. Na zawsze.
   Przy ostatnich słowach, gdy patrzyłem w jego jasne oczy, jego głos się załamał, zwilgotniał. Jednakże widziałem i wyczuwałem w nim szczerość. Na jego przystojnej twarzy malowała się czułość tak wielka, że... nie umiem określić tego jakimikolwiek znanymi mi słowami.
   Pocałowałem go.
   W tym momencie nastrój, który ostatnio ulotnił się niezauważony, teraz powrócił z wielkim hukiem. Przycisnął mnie mocniej do ściany. Namiętność uderzyła w naszą dwójkę o wiele silniej, niż do tej pory. Blondyn gwałtownie podniósł mnie na ręce tak, że moje nogi swobodnie objęły go w pasie.
    - Silny jesteś, kochanie - zamruczałem w jego usta, zanurzając palce w jego miękkich włosach.
    - Jak na wilkołaka przystało, nie uważasz? - zapytał zadziornie, podgryzając płatek mojego ucha. Nie zdziwiło mnie to wyznanie. Myślą przesłałem mu, gdzie ma się skierować, aby dotrzeć do sypialni, a on bez najmniejszego trudu mnie tam zaniósł.
   Nie dbając o zamykanie drzwi, popędził prosto do łóżka, co bardzo mnie ucieszyło. Zaczęliśmy wzajemnie wyswobadzać się z ubrań. Śmialiśmy się dużo przy tym, gdy nasze zaplątały się tak, że sami nie wiedzieliśmy, co właściwie robimy, a przy każdym takim wypadku, obdarzaliśmy się drobnymi pocałunkami. W końcu, gdy byliśmy już zupełnie nadzy, a ciężka pościel,okrywająca nasze ciała od pasa w dół, tworzyła dwa maszty nad naszymi nogami wsunąłem rękę pod poduszkę, a kiedy ją wyciągnąłem, w mojej dłoni spoczywała niewielka tubka z zapachowym żelem.
   - Zawsze ubezpieczony, co, tygrysie? - zapytał ze śmiechem w głosie, soczyście oblizując swoje usta.
   - Lepsze to, niż improwizacja - odpowiedziałem lekko speszony, kiedy podniósł pościel, odsłaniając nasze nagie ciała przed głodnymi spojrzeniami dwóch dzikich par oczu.
   - Czasami i to może być dobre, kociaku - powiedział unosząc się nade mną, wsparty na rękach po obu stronach mojej głowy. Ugiął ręce w łokciach, mięśnie malowniczo zagrały pod złotą skórą, ponownie pocałował mnie w usta.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że dopiero teraz, ale jestem zaganiana, na nic nie mam ostatnio czasu i nie wyrabiam się zwyczajnie! :( Liczę, że się podobało, ciąg dalszy oczywiście w następnym wpisie. ;) Dziękuję, za Wasze komentarze, naprawdę podnoszą one na duchu. <3
Kocham, pozdrawiam wszystkich czytelników (tych cichych, jak i również tych komentujących) :**
Życzę udanego tygodnia,
Oli <3 

sobota, 11 października 2014

Przepraszam za usterki ;)

Przepraszam za usterozdziału. Co najwyżej jutro, ale niestety dopiero późnym wieczorem. :/